Ciąg dalszy..
Czekamu na marzec. Decyzja podjęta, nieodwołalna. Pogoda i tak wystarczająco łaskawa była dla nas..
Czekamu na marzec. Decyzja podjęta, nieodwołalna. Pogoda i tak wystarczająco łaskawa była dla nas..
Wczoraj zakończyła się nasza walka z żywiołem - budową fundamentów ;) Napisze w skrócie, gdyż opisanie wszystkiego zajęłoby mi mase czasu...
Cel: zalanie posadzki betonem B20
Czas: 40 minut
Status: wykonane
Straty: - 3 godziny wyciągania z działki ugrzęźniętego jelcza - pompy do betonu,
- kilkanaście bloczków i kilka desek,
- toczka piachu,
- wyrwane dwa uchwyty w samochodzie ciężarowym,
- brak hamulców w "gruszce" wyciągającej jelcza
- strata wszelkich pokładów i zasobów cierpliwości.
Kiedy w końcu po trzech godzinach udało się wyjechać jelczowi z naszej działki, zakopał się na drodze. Eh...
W każdym bądź razie udało się zalać posadzkę, na czym nam zależało. teraz zakupimy dalszy materiał i czekamy na dobrą pogode bez mrozów, choć nie wiem, czy po nowym roku coś uda nam się zdziałać...
Wczoraj chłopaki skończyli ocieplać ściany fundamentów... Fajnie.
Liczyliśmy z mężem, że jak złapie lekki mrozik, to droga na działkę troszkę się utwardzi. Byliśmy w błędzie :( Przyjechały dziś rownocześnie dwa samochody z 30 tonami piachu każdy, by zasypać środek fundamentów. Najpierw zakopał się jeden. Drugi go wyciągnął, ale gdy przyszła pora drugiego na wysypanie piachu i ten się zakopał. Przyjechała koparka i wyciągneła drugiego kolosa. Porażka na całej lini. Pan od którego zamawialiśmy piasek powiedział, że piach moze przywieść, ale na działkę więcej nie wjedzie :( Jedyna opcja to wysypywanie piachu na drodze i przewożenie go koparką...
Wiedzieliśmy, że mogą być problemy, bo droga nieutwardzona, leśna... No i są. Oczywiście to nie pierwszy raz kiedy ktoś lub coś zakopuje się w okolicach naszej działki. Co innego jest przejechać samochodem osobowym, a co innego olbrzymem ważącym kilkadziesiąt ton!!!
Dziś, choć lekki mrozik bracia wybrali się na działkę. Ja nadal choruje :( Ocieplają fundamenty... Jak skończą, będziemy obsypuwać fundamenty ziemią i zasypiemy środek piachem. Nie możan tego zrobić odwrotnie, bo piach z środka fundamentów mógłby rozsadzić ściany (nia ma żadnego oporu z zewnatrz)... Chciałabym żeby, jeszcze pogoda wstrzymałą się z tymi mrozami, by móc zalać posadzkę. Jednak liczę się z tym, że i tak dużo zrobiliśmy w ciagu dwóch tygodni niezbyt sprzyjającej pogody, dlatego wylanie posadzki może się odciagnąć w czasie... Ocieplenie, zasypanie fundamentów i zakup materiału na ściany. To nasz cel i jeśli uda się to zrobić, to będzie miły prezent świateczny :)
Ekipa budowlana (tato i dwaj bracia) ostro wzięli się do pracy... W poniedziałek z rana niwelatorem wyznaczyli ściany domu. Wjechała fadroma. Ściągnęła humus i wybrała ziemie w miejscu, gdzie ma stanąć dom. Następnie rodzinka odeskowała w koło wykop - by łatwiej geodecie było nanosić wysokości i osie domu. W południe przyjechał pierwszy materiał (stemple, deski i drut). Chłopaki zrobili sobie podstawy i stoły do zbrojeń. Zajęli się docinaniem drutów i zbrojeniami. Tymczasem ja, obdzwoniłam chyba wszystkich geodetów w powiecie, by znaleźć kogoś, kto wyznaczy dokładnie dom. (Geodeta, który rysował nam mapkę, niestety był już umówiony...) Po "nastym" telefonie w końcu znalazłam!!! Umówiliśmy się na wtorek rano...
W środę cały dzień spędzony w ziemi. Wykopy i szalowanie ław. O godzinie 17 (było już całkiem ciemno) przyjechała "gruszka" z betonem. Pierwszy raz widziałam coś takiego. Potężna pompa, po rozłożeniu sięgała koron drzew. Robi wrażenie. Zalewanie z pompy trwało pół godziny... Niestety, tak, jak tato przewidział zabrakło 1m3 betonu. Sucha podsypka, nie zadziałała. Ławy nie były w całości szalowane, obrywała się ziemia. Betonu poszło więcej niż zaplanowano. Z "gruszki" udało się nam odzyskać jeszcze 4 taczki/toczki (jak, kto woli) Nie było wyjścia, wyciągnęliśmy z garażu betoniarkę, znieśliśmy worki z cementem i do dzieła. Musieliśmy zalać ławę idącą przez środek domu. Skończyliśmy przed 8 wieczorem. Chłopaki zmęczeni, tato również. Przy kolacji nawet rozmawiać im się nie chciało...
Czwartek i piątek przerwa na placu budowy. Poza tym pogoda zaczynała się psuć. A ławy musiały dobrze wyschnąć by można je było przykryć folią.
W sobotę ruszyliśmy od nowa. Przyjechał mąż, w końcu razem mogliśmy działać przy budowie. Bardzo rodzinnie ruszyliśmy w sobotę po śniadaniu na działkę. Tato, bracia, teść, szwagier, mąż, synek i ja. Synio miał frajdę. Jeździł taczką/toczką w drodze powrotnej po bloczki betonowe, które zaczęliśmy rozwozić po całych fundamentach. Jak się szybko okazało (następnego dnia wieczorem) ta sobotnia wyprawa na plac budowy odbiła się nam na zdrowiu. Razem z synkiem bardzo mocno się pochorowaliśmy (on - zapalenie oskrzeli, ja - angina ropna). Uziemiło nas. Po niedzieli przyszłą zima... Prace przy murowaniu bloczków musiały być przerywane, bo albo śnieg, albo mróz. Jednak udało się!!! Bloczki wymurowane i obmalowane dysperbitem (izolacja)... :)